Jak wieść gminna niesie, autorem tej uszczypliwej trawestacji był sam Wańkowicz, ale prawda na ten temat ginie w mrokach dziejów i literackich kuluarach. Niepodważalnym pozostaje jedynie fakt, że wódka w naszym języku jest obecna, czuje się świetnie i ma wiele mocnych konotacji, daleko wykraczających poza sam desygnat, który opisuje. Bo wódka, to słowiańskość, nasz charakter, temperament, nieodłączny atrybut. Ale czy była z nami od zawsze?
Wódka, czyli abstynent
Wydawać by się mogło, że skoro mity o wschodnich nacjach Europy nader często zawierają w sobie element dzikiego, szaleńczego pijaństwa, wielotygodniowych biesiad, mrocznych czynów i równie mrocznych spojrzeń, gdzie między słowem, a wyciągnięciem szabli granicę stanowił czasem zaledwie jeden kielich... Wydawać by się mogło, że wódka powinna być słowem starym jak sama słowiańskość. I tu niespodzianka. Otóż w obecnym znaczeniu wódka jest niemal debiutantem. Połowa XIX wieku to pierwszy moment, kiedy o wysokoprocentowym alkoholu zaczynamy mówić w ten sposób. A wcześniej? Wcześniej była po prostu umiarkowanie poprawnym zdrobnieniem od wody, od której oczywiście pochodzi. Ale nie tylko. Bo paradoksalnie, tak jak młódka oznaczała młodą kobietę, tak według tej samej konstrukcji słowotwórczej wódka, była słowem opisującym człowieka, który... nie pije mocnych trunków. Czyli, o ironio, abstynenta.
Co wita oko?
Nie oznacza to oczywiście, że wódki przed XIX wiekiem nie piliśmy. Piliśmy, tyle, że nie wiedzieliśmy, że to wódka. Bo wysokoprocentowy alkohol nosił dumne, prawie już zapomniane miano okowity. Intuicyjne poszukiwanie źródeł okowity może wyprowadzić nas na dalekie manowce, gdzie przyda się kieliszek czegoś mocniejszego, bo co na ogary piekielne, ma witać oko. Lub oko witać? Że cieszyć, przy suto zastawionym stole, to zgoda. Ale wtedy oczekiwalibyśmy raczej okociechy. Niestety: okowita. Tymczasem etymologia jest banalnie prosta, tyle tylko, że związek z okiem i witaniem jest czysto przypadkowy i wynika wyłącznie z podobieństwa brzmieniowego do istniejących polskich słów w spolszczeniu łacińskiego terminu. Okowita bowiem to nic innego, jak aqua vitae czyli "woda życia". Gdzie leży semantyczny związek między wodą życia, a najmocniejszym alkoholem? Cóż. Może to kwestia poczucia siły i przypływu witalności po pierwszym łyku, może fakt, że wódka rozgrzewa organizm - trudno powiedzieć. Ale jak widać, wkraczając na językowe salony wódka miała zapewniony całkiem prestiżowy start semantyczny.
Na złodzieju czapka gore
Równie popularnymi historycznymi określeniami wódki były gorzałka i siwucha. Lata rozwoju języka, ale również usprawnienie procesów gorzelniczych przykryły mocno patyną pochodzenie obu słów, wypłaszczyły ich znaczenie i różnice semantyczne. Dziś, jeśli nawet pamiętamy, że o wódce zwykło się mawiać, gorzałka, okowita, siwucha, to z całą pewnością nie wyczuwamy semantycznych różnic między nimi. A były. I to znaczące. Okowita była produktem końcowym - czystą, znakomitą wódką. Kilkukrotnie przepaloną, czyli taką, która przeszła kilkukrotny proces destylacji. Siwucha była produktem pośrednim (swoją nazwę zawdzięcza mętnemu, sinemu kolorowi), po wstępnej destylacji, a zatem nie do końca oczyszczonym. Natomiast nazwa gorzałka, to nie jak zwykło się powszechnie uważać nazwa wódki pochodząca od specyficznego palenia w gardło, a po prostu nazwa określająca wszystkie alkohole przechodzące proces palenia, czyli staropolskiego gor(z)enia. Więc, jeśli gdzieś po głowie plącze się nam stare przysłowie "na złodzieju czapka gore" to pamiętajmy, że mowa o tym samym "gore", co w przypadku gorzelni i gorzałki. Czyli o paleniu.
Pod księżycem i za krzakiem
Jednak wódka ma jeszcze swoje drugie życie językowe. Są nim setki określeń nieformalnych, żargonowych, lokalnych. Niektóre wyszły już całkowicie z języka, niektóre są zachowane jako archaizmy lub powoli odchodzą w zapomnienie. Mamy więc księżycówkę, krzakówkę, karbidówkę czy bimber. Żeby zrozumieć, skąd pochodzą i czemu jest ich tak wiele, trzeba sięgnąć daleko poza sferę słowotwórstwa. Bo język, a zwłaszcza jego leksyka są wypadkową historii, obyczaju - słowem całej rzeczywistości pozajęzykowej. W przypadku wódki trzeba pamiętać o tym, że w okresie staropolskim prawo do prowadzenia gorzelni przysługiwało jedynie szlachcie. To raz.
Alkohol jest produktem znanym człowiekowi niemal od zawsze: już w epoce neolitu zdarzało się naszym przodkom nie mieć lodówki, przy jednoczesnej potrzebie przechowywania żywności. Efekt? Fermentujące jedzenie, a stąd tylko krok do produkcji alkoholu i udoskonalania tego procesu. Trudno więc się spodziewać, że w feudalnym społeczeństwie pomysłowość w sprawie nielegalnego wytwarzania alkoholu nie istniała. To dwa.
Jeśli zaś spojrzymy na historię najnowszą, jest podobnie. W PRL obowiązuje co prawda monopol spirytusowy, ale przecież nie oznacza to, że Polak nie wie, jak ma zrobić wódkę. Wie. Tyle, że robi ja po nocach (księżycówka) i schowany za przysłowiowym krzakiem (krzakówka), wypatrując efektu swojej pracy w drżącym świetle lampy karbidowej (karbidówka). W tym zakresie fantazja językowa była nieograniczona, a dodatkowo wspierana pobudzającą adrenalinę konspiracją, zrywaniem zakazanego owocu... Wśród tych potocznych określeń bezwzględnie najlepiej poradził sobie bimber, który powstał, jako słowo na początku XX wieku. I nie oznaczał wcale wódki pochodzącej z pokątnej produkcji, a po prostu towar nielegalny, pochodzący z kradzieży. Ponieważ najczęściej i najszybciej kradło się zegarki, to określenie bimber przylgnęło na jakiś czas wyłącznie do zegarka. Dopiero później poszerzyło swoje znaczenie na pozostałe "zakazane towary", a jako że koniunktura była dla półświatka najkorzystniejsza przy obrocie samogonem, to w sposób naturalny ostatecznie przeniosło się na nielegalnie produkowaną wódkę.
Jeżeli chcielibyście dowiedzieć się czegoś więcej na temat nazw alkoholi (a jest to materiał na wielogodzinne rozważania i pogawędki), nie wahajcie się pytać. Nie poczęstuję Was co prawda kieliszeczkiem okowity, ale zawsze mogę opowiedzieć więcej o niej i jej pobratymcach językowych.
źródło: Okazje.info