Święte ciasteczkowe misterium

Amelia w krainie diet

- Wake up! - powiedziała do siebie Amelia, gdyż zamyśliła się, sięgając po umieszczone na najwyższej półce szafki opakowanie ciasteczek. I wdzięcznie zeskoczyła z krzesła na podłogę. - Bum! - powiedziała podłoga.

- Za dużo ciasteczek - mruknął kot Amelii, niby to śpiący na fotelu. A może tylko jej się zdawało, że tak mruknął? - Niech ci będzie, że za dużo ciasteczek - odparła - ale nie są to takie zwykłe ciasteczka, mój drogi. To Antystresowe Ciasteczka Orkiszowe. I wiesz, co napisał producent tych pyszności? Cytuję: Orkiszowe ciasteczka antystresowe według św. Hildegardy z Bingen. Wzmacniają system nerwowy, rozjaśniają umysł i poprawiają samopoczucie. Osobom dorosłym zaleca się 4-5 ciasteczek dziennie, dzieciom 3 sztuki.

- Sralis mazgalis - kot parsknął, a potem polizał łapę. - Święta od ciastek! Czego to ci marketingowcy nie wymyślą! Powiedz jeszcze, że jest święta od combru sarniego i święta od sałatki z pietruszki! - A powiem, powiem! - Amelia wzniosła swój okrąglutki paluszek do góry. - Drogi kocie, tyś gbur i nieuk! Nigdy nie słyszałeś o wielkiej benedyktynce, błogosławionej Hildegardzie (bo, choć świętą jest nazywana, jej proces kanonizacyjny z jakiegoś niewiadomego powodu został przerwany), wybitnej i twórczej kobiecie, która żyła na przełomie XI i XII wieku? - No rzeczywiście - mruknął kot i swoim szowinistycznym zwyczajem dodał: - Trzeba się było do średniowiecza cofnąć, żeby taką znaleźć. Poszperaj jeszcze, Amelio, w renesansie i baroku. Może trafisz na jakąś genialną świętą od pączków z różaną konfiturą? Objesz się pączkami i wniebowstąpienie gotowe! - Ale z ciebie złośliwe zwierzę! - Amelia aż zatrzęsła się z gniewu. - Ale też bardzo się nie mylisz. Powiem ci, jak było! - tu Amelia wyciągnęła z półki książkę Jany Fournier Rosset pod tytułem "Z kuchni świętej Hildegardy" i zaczęła czytać.

Dziewięćset lat temu, w rozkwicie średniowiecza, Hildegarda z Bingen obdarowana została - poprzez niebiańskie wizje - precyzyjną wiedzą na temat odżywiania człowieka: "pokarmy przynoszące smutek" odbierają zdrowie i żywotność, natomiast "pokarmy radości" przywracają nam energię i pozwalają zachować dobre zdrowie w każdej sferze: fizycznej, duchowej, psychicznej. W jaki jednak sposób prosty reżim dietetyczny może pomóc w zapobieganiu chorobie i zapewnianiu świetnego zdrowia? Dzieje się tak poprzez usuwanie z organizmu "czarnej żółci", pierwiastka smutku, jak nazywa to św. Hildegarda, i jedzeniu takich potraw, które przeciwdziałają gromadzeniu się jej w organizmie. "Pokarmy radości" pozwalają pozbyć się smutku i przynoszą szczęście i ukojenie serca.

- Ot co, drogi kocie! Hildegarda, dzięki swej świętej naturze (a także całej dostępnej wiedzy o przyrodzie - była to bowiem, jak na owe czasy, kobieta świetnie wykształcona) sformułowała szereg postulatów żywieniowych, których realizacja sprawia, że człowiek dobrze się czuje i nie choruje. Co ważne, nie dzieliła ona chorób na te dotyczące sfery ciała i sfery ducha. Dla niej każda choroba miała swoje korzenie w duszy. Dlatego - odwracając to rozumowanie - właściwa dieta wspierała także rozwój duchowy. - OK, OK, a co to za dieta? - zainteresował się jednak kot. - No, nie rozpiszę ci jadłospisu na cały tydzień, ze sztywnymi ramami posiłków - odparła Amelia. - To jest po prostu zbiór ogólnych zasad, których trzeba przestrzegać. O dziwo, jest on bardzo bliski zasadom zdrowego żywienia, które dziś znalazły potwierdzenie naukowe. W nauce Hildegardy ważne jest pojęcie "subtelności". - Już to widzę - kot drapnął od niechcenia oparcie fotela, zostawiając na nim delikatną rysę - to coś jak jogurt zero procent tłuszczu, też subtelny. - Nieeee, subtelność to lecznicze działanie występujące w każdym pokarmie. Benedyktynka dzieli te pokarmy na pięć grup: zimne, ciepłe, suche, mokre i neutralne. - Brzmi jak cytat z książki o chińskiej medycynie. - No właśnie, i to jest niesamowite! - Amelia aż podskoczyła z entuzjazmu. - To bardzo podobna koncepcja, a przecież Hildegarda o kuchni pięciu przemian nie miała bladego pojęcia! - No, no - mruknęło kocisko - robi się coraz bardziej... nieziemsko. A o co chodzi z tym podziałem? - No na przykład pomarańcze, według niej, chłodzą - więc najlepszą porą na ich jedzenie jest lato. Dynia natomiast w swojej subtelności jest neutralna, więc można ją wcinać przez cały rok. - A skąd ja mam to wiedzieć, jaki pokarm jest mokry, a jaki gorący? - Możesz sięgnąć po jedną z tysiąca książek i poszukać listy produktów. Ale sama Hildegarda zachęca, żeby wsłuchiwać się w siebie i pytać swego organizmu, co jest dla nas dobre w tym momencie. W nas samych jest kompletna odpowiedź na większość pytań, trzeba siebie tylko uważnie słuchać. Choć wiadomo też, że niektóre produkty nasza błogosławiona umieściła na indeksie. Jej zdaniem, nie wolno jeść truskawek, bo od nich chorujemy, pora ani surówek - bo powodują wzdęcia, jagody z kolei wywołują zaparcia. Na liście pokarmów-trucizn znalazła się też wieprzowina. A teraz powiem ci coś, co ci się powinno spodobać: głównymi napojami, zalecanymi przez Hildegardę, są: piwo, wino, mleko i woda. Oczywiście te dwa pierwsze stosowane z umiarem.

Oczy kota zaświeciły szmaragdowo, ale natychmiast zgasły, bo Amelia dodała: - Jednak głównym pokarmem, który daje radość, jest orkisz. Posłuchaj: "Orkisz to znakomite zboże, o naturze ciepłej, ziarna są duże i pełne siły; łagodniejsze przy tym niż ziarna innych zbóż. U tych, którzy go spożywają, skóra i krew staje się szlachetniejsza. Ich umysł będzie pełen radości i ich serce ogarnie wesołość. Jest dobroczynny bez względu na to, w jakiej formie będziemy spożywać jego ziarna; czy to w postaci chleba, czy jako składnik dowolnego przepisu."

- Phi - parsknęła kocina - jesteś pewna, że to nie było o winie? (kot był w swoich upodobaniach nietypowy - jak na kota, rzecz jasna). - Jestem pewna. Wino jest na jej liście dobrych rzeczy, ale nieco dalej. Po owsie, koprze włoskim, pokrzywie, migdałach,

jadalnych kasztanach, rumianku, hyzopie, mięcie itd. Mięso zaleca jeść rzadko, głównie drób i dziczyznę. Ryby - do woli, jednak sama znała głównie rzeczne, to i o takich pisze (z wyjątkiem wieloryba, którego, zdaje się, w średniowieczu serwowano w benedyktyńskich klasztorach i też uważano za rybę). - Basta, basta! - jęknął kot. Przekonałaś mnie. Dawaj orkiszowe ciasteczko! - A dyć już nie mam - zmartwiła się Amelia. Ale wnet jej okrągłe oblicze rozpromieniło się. - Wiesz co? Upieczemy sobie nowe. Sami! A zrobimy to tak...

***

Weźmiemy 100 g masła, 200 g cukru trzcinowego, 200 g mąki orkiszowej oraz łyżkę cynamonu. Wszystko to zagnieciemy, aż będzie kruche. Zachowamy kubek ciasta - na kruszonkę, a do reszty dodamy: 1 jajko, łyżeczkę sody oczyszczonej i 250 ml maślanki. Ciasto wyrobimy, rozwałkujemy i wylepimy nim dno brytfanny (wym. 20 x 40 cm). Posypiemy to 2 łyżkami cukru trzcinowego i kruszonką z zachowanego ciasta (tego bez jajka). Włożymy do piekarnika (200°C) na 20 minut. Gotowe. - Amen! - zamruczał kot i wyjątkowo przymilnie otarł się o Ameliową łydkę.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.