Świat (na talerzu) to za mało

Kosmopolityczne przysmaki z londyńskich restauracji to dla kapryśnych dżentelmenów i ladies, którzy wszystkiego już skosztowali, zdecydowanie za mało. Czego teraz szukają? Wartości dodanej do kotleta

W Londynie można spróbować smakołyków z najodleglejszych zakątków globu. Mnóstwo tu knajp hinduskich, chińskich, japońskich, meksykańskich, włoskich i hiszpańskich, nie wspominając o tradycyjnych angielskich pubach i tawernach. Ostatnio pojawiła się nowa moda: kolacje w otoczeniu dzieł sztuki, przy piosence i tańcach, a nawet cyrkowych akrobacjach. Anglicy często wymyślają gastronomiczne trendy, które później przyjmują się gdzie indziej. Warto więc wiedzieć, co w trawie piszczy, i czym, poza menu, londyńskie restauracje przyciągają klientów.

Acorn House - ekologia totalna

Krytyk "The Times" nazwał to miejsce "najważniejszą restauracją otwartą w Londynie w ciągu ostatnich 200 lat". Ekologiczna koncepcja Acorn House nie ogranicza się tylko do produktów na talerzu. Serwowana tu woda pochodzi z kranu (z filtrem), a podawana jest w karafkach, aby produkować mniej śmieci - plastikowych i szklanych butelek po wodzie mineralnej. Ściany i podłogi pomalowano ekologiczną farbą. Nawet obsługa jest zachęcana, aby przyjeżdżać do pracy na rowerze. Skąd pomysł na stuprocentowo ekologiczny lokal? - O ekologii dużo się mówi, lecz ciągle niewiele się robi. Ludzie muszą zrozumieć, że to oni sami przyczyniają się do zmian klimatycznych, a ich dzieci być może nie będą miały gdzie mieszkać - mówi Arthur Potts Dawson, szef kuchni Acorn House. Dawson namawia klientów, aby wymagali od restauratorów ekologicznych zachowań. - Pytajcie, co robią z odpadkami? Czy je segregują? A jeśli ktoś zapewnia, że podaje ekologiczną żywność, proście o pokazanie certyfikatu. Osobiście odwiedziłem każde miejsce, skąd pochodzą nasze warzywa, owoce, mięso i ryby. Zależy mi bowiem na podawaniu lokalnej żywności, która zmienia się sezonowo. Za 6 do 10 funtów można tu zjeść np. zupę selerowo-chrzanową lub pieczoną makrelę z czerwoną kapustą i włoskimi orzechami. Za 18 - rybę w rabarbarze, a za 14 ravioli z toskańską kiełbasą i dynią. Zestawy trzech dań kosztują 32, 38 lub 46 funtów. Wina (również ekologiczne) sprowadzane są z Francji, Australii, Włoch i Chile. Do wielbicieli restauracji należy Mick Jagger. www.acornhouserestaurant.com

Bibendum - super ryba w fabryce opon

Z pewnością nie przypomina ona podawanej w angielskich fast foodach gumy w panierce ociekającej starym tłuszczem. W Bibendum wszystko jest lekkie, świeże i chrupiące. Lokal w ekskluzywnej dzielnicy South Kensington odwiedza wyższa klasa średnia. Restauracja powstała w byłej fabryce opon Michelin. Spośród innych postindustrialnych lokali wyróżnia ją luksusowy charakter i patron - ludzik z opon, czyli logo firmy Michelin. Widnieje on na witrażu w głównej sali i nawet na takich drobiazgach jak solniczki widnieje jego postać. Warto tu przypomnieć, że wykreowana w 1894 roku maskotka Michelin oryginalnie nazywana jest Bibendum. Nazwę tę utrwalił pierwszy plakat reklamowy firmy, na którym ludzik wznosi zaczerpnięty z Horacego toast: "Nunc est bibendum!", czyli: "A więc wypijmy!" (za sukces opon). W londyńskim Bibendum jest co wypić, ale przyjść tu warto przede wszystkim dla wyśmienitej kuchni. Nie proponuje ona niespotykanych połączeń, czy zaskakujących składników, ale zaspokaja tradycyjne kulinarne gusta na najwyższym poziomie. - W menu można odnaleźć wpływy angielskie, francuskie i włoskie. Klienci często pytają, jak przyrządzamy nasze dania. Dlatego wydaliśmy książkę z przepisami - mówi szef kuchni Matthew Harris. Za lunch lub niedzielną kolację przy muzyce zapłacimy 29 i pół funta. Wieczorem obowiązuje droższy wybór a la carte. W zmieniającym się menu pozycją stałą jest ryba w panierce. Warto spróbować jednej z zup (np. ogórkowej z jogurtem), rybnej terriny, jagnięciny, a na deser musu z czarnego bzu podanego z karmelizowaną gruszką. Teraz już wiadomo, dlaczego ludzik Michelin jest taki grubiutki! www.bibendum.co.uk

Haozhan - chińszczyzna XXI wieku

Restauracja mieści się w sercu chińskiej dzielnicy. Tamtejsze knajpy znane są z arogancji wobec klientów i często z jedzenia, od którego można się rozchorować. Ale w Haozhan - w dosłownym tłumaczeniu: "dobre miejsce do jedzenia" - jest inaczej. Obietnica dana w nazwie zostaje spełniona. Serwują tu współczesną kuchnię orientalną, w której mieszają się smaki chińskie, malezyjskie, japońskie i tajskie. Także francuskie, gdyż w karcie znalazł się np. dorsz w szampanie. I angielskie, ponieważ homar podawany jest z sosem z cheddara. Ten azjatycki kosmopolityzm widać też w wystroju lokalu, który udekorowano współczesną sztuką azjatycką. - Nasi klienci nie szukają tradycyjnych potraw, ale czegoś nowego - mówi szef kuchni Min Wei. Poleca żeberka jaśminowe lub w sosie kawowym, a na deser purée z dyni z lodami waniliowymi i kokosem. Haozhan warto odwiedzić także po to, aby pogawędzić z obsługą, np. o wpływie komunizmu na chińskie jedzenie. W tej restauracji takie rozważania z kelnerami są na porządku dziennym. Ceny: od 4 funtów za przystawkę i deser do 10 za danie główne. www.haozhan.co.uk

Imli - hinduskie tapas

To doskonałe miejsce dla wielbicieli kuchni hinduskiej lub dla tych, którzy jej nie znają, a chcieliby poznać. Imli proponuje bowiem dania w niewielkich porcjach, dzięki czemu można spróbować wielu potraw podczas jednego posiłku. Serwuje się je na jednym wielkim talerzu, z którego nakładamy na własny tyle, ile chcemy. - W naszej kulturze dzielenie się posiłkiem jest powszechne, podobnie jak małe porcje i jedzenie kilku potraw naraz. Ten zwyczaj ma swoje korzenie w kuchni ulicznej. Na ulicy klienci chodzą od jednego straganu do drugiego, wybierając najlepsze kąski - opowiada Samir Sadekar, szef kuchni i manager Imli. W potrawach stara się ostrożnie dozować pikantne dla podniebienia Europejczyka przyprawy. Zachęca do spróbowania bhel puri, dahi pakodi, kheema matar, papdi chat, pav baji Brzmi tajemniczo? Doprawdy nie ma się czego obawiać, nawet jeśli dotąd jadaliśmy wyłącznie schabowe. Każdą potrawę dokładnie opisano w karcie, a obsługa udzieli odpowiedzi na każde pytanie. Ceny wahają się od 3 do 8 funtów za danie. Popularne jest także menu za 26 funtów, które składa się z 11 potraw dla 2 osób. www.imli.co.uk

Inamo - konsumpcja na plazmowym stole

Najpikantniejszą przyprawą w Inamo są nowinki techniczne. Założyciele restauracji - absolwenci Oxfordu Danny Potter i Noel Hunwick - chcą upowszechnić koncept w innych krajach. - Miałem dosyć sytuacji, kiedy najpierw czekam na kelnera, aby coś zamówić, a potem, by za to zapłacić. Zajmowaliśmy się z kolegą informatyką, więc postanowiliśmy wymyślić lokal, gdzie takich niedogodności nie będzie - opowiada 27-letni Danny Potter. I tak powstało elektroniczne cacko, które z daleka wygląda jak zwykły stolik przykryty bardzo kolorową serwetą. Z bliska przypomina ekran telewizora plazmowego lub komputera. Po prawej stronie umieszczono menu - przyciskając odpowiednią funkcję, możemy obejrzeć zdjęcia dań i zamówić je elektronicznie. Jeśli znudzi się nam np. pomarańczowe oświetlenie stolika, kilkoma kliknięciami wybierzemy inną opcję. Możemy podejrzeć rachunek; dla podglądaczy zainstalowano także kamerę, która na żywo rejestruje to, co dzieje się w kuchni. Czekając na potrawy, które przynosi już kelner z krwi i kości, możemy pograć w wirtualne kółko i krzyżyk, puzzle i inne gry towarzyskie. Ukoronowaniem zabawy jest jedzenie - świeżutkie przysmaki azjatyckiej kuchni fusion. Wszystko to, co najlepsze w kuchni japońskiej, chińskiej, wietnamskiej i tajskiej, przyrządzone pod kierunkiem Alexandra Zivertsa. Futurystyczne przedsięwzięcie okazało się sukcesem. Dowodem popularności jest wprowadzenie w Inamo pewnych restrykcji. Jeśli ktoś myśli, że nad jedną rybą spędzi tu cały wieczór, jest w błędzie. Stolik trzeba zarezerwować z dużym wyprzedzeniem, a czas spożywania posiłku ograniczono do dwóch godzin. Ceny kształtują się od kilku funtów za przystawkę (żeberka na ostro, tatar z tuńczyka, sushi, wołowina w truflowej oliwie) po 8-15 funtów za danie główne (czarny dorsz, kaczka w owocach granatu) i 5 za deser. Na lunch można zjeść zestaw za 12 funtów. www.inamo-restaurant.com

Madame Zingara - jedzenie to cyrk

- Witam wszystkich w naszym Teatrze Marzeń! - krzyczała czarnoskóra piosenkarka, której opływowe kształty prawdopodobnie miały zaświadczyć o tym, że w Madame Zingara można dobrze, a przede wszystkim dużo zjeść. No cóż, jedzenie w tym przybytku dalekie było od doskonałego, ale koncept "Moulin Rouge w wydaniu plebejskim" cieszył się powodzeniem. Mimo drogiego, nawet jak na warunki angielskie, biletu wstępu za 85 funtów (drinki płatne osobno). Na pomysł pokazów cyrkowych połączonych z kolacją i potańcówką wpadł Richard Griffin, który pierwszą tego typu imprezę zorganizował w RPA, aby następnie przenieść ją do Wielkiej Brytanii. W cyrkowym namiocie, w czasie występów akrobatów, klownów i piosenkarzy, serwowano czterodaniowe menu. Na koniec klienci i obsługujący, przebrani w bajkowe stroje czarodziejów, wróżek, motyli i innych dziwolągów, mogli się bawić w rytmach disco do białego rana. Po występach w Londynie trupa planowała podbój Wielkiej Brytanii, a potem Europy. Niestety, z powodu kryzysu tournée zawieszono. Organizatorzy zapewniają jednak, że wkrótce znowu ruszą w trasę. Stronę internetową tymczasowo zawieszono.

Sketch - coś dla duszy i ciała

A także dla oka - restauracja jest bowiem jednocześnie galerią sztuki. Podczas moich odwiedzin, na kilku olbrzymich ekranach, wyświetlano akurat film pokazujący męskie jądra. Najróżniejszej wielkości i czasami dziwnych kształtów. Konsumentom nie psuło to apetytu. Mniej perwersyjnych potencjalnych gości powinna uspokoić informacja, że instalacje wideo zmieniają się raz na dwa miesiące. I, według kelnera, nie wszystkie są tak szokujące. Nad jakością potraw czuwa Pierre Gagnaire, którego paryska restauracja może się poszczycić trzema gwiazdkami Michelina. Na co dzień mistrza zastępuje Pascal Sanchez. Według niego, Anglicy są bardziej skłonni do kulinarnych eksperymentów niż np. konserwatywni pod tym względem Francuzi. Tę otwartość na nowe doświadczenia bardzo dobrze widać w proponowanym przez Sketch menu. Jego bazą są typowo francuskie potrawy, ale w kosmopolitycznym sosie przypraw i dodatków. W południe można tu zjeść zestaw za 30-35 funtów razem z kawą i maleńkimi ciasteczkami (ale słodkości serwowane są głównie w tzw. sali herbacianej). Wieczorem za niektóre przystawki trzeba zapłacić nawet 44 funty. Tyle kosztuje np. langusta podawana z truskawkową granitą, suszonym bekonem lub grejpfrutowym syropem. Przyjęta w Sketch artystyczna filozofia ujawnia się także w toaletach. Pierwsza przypomina puzderko na biżuterię, ozdobione niezliczoną ilością czarnych kryształów Swarovskiego. Druga jest koedukacyjna - w zupełnie białej sali umieszczono kilkanaście przypominających igloo kapsuł z ubikacją i maleńką umywalką. Do Sketch warto więc przyjść choćby za potrzebą www.sketch.uk.com

Skylon - z widokiem na Londyn

Atutem tego miejsca jest zapierający dech w piersiach widok na najbardziej reprezentacyjną część Londynu. Z okien Skylonu można podziwiać budynek Parlamentu, koło widokowe London Eye i fragmenty City z wieżowcem zaprojektowanym przez Normana Fostera, zwanym korniszonem (Gherkin). W menu restauracji ogórków brak, ale pochodząca z Finlandii szefowa kuchni Helene Puolakka, która praktykowała u samego Gordona Ramsaya, potrafi wyczarować prawdziwe rarytasy. - Moja kuchnia ma charakter europejski ze skandynawskim przechyłem, dlatego w karcie zawsze są ryby - mówi. Skylon położony jest w Royal Festival Hall, jednym z najważniejszych miejsc na kulturalnej mapie Londynu. Jeśli przyjdziemy tu wieczorem, możemy trafić na darmowy występ, np. modną burleskę. Show w kuluarach w niczym nie przypomina znanego z czasów komunizmu siermiężnego striptizu! To pokaz na światowym poziomie, który zaostrzy apetyt na coś słodkiego. A wśród deserów jest w czym wybierać! Od parfait z zielonej herbaty po naleśniki czekoladowe z kardamonem i malinowym sosem. Na małe co nieco wpadają tu czasem piosenkarka Dannii Minogue czy projektantka Kimberley Stewart. Zestawy za 42,50 funta lub za 37,50 oraz dania a la carte zmieniają się sezonowo. Podczas mojej wizyty Helene Puolakka polecała cielęcinę z konfiturą z czerwonej cebuli oraz homara z sałatką z grejpfrutów i orzechami nerkowca. www.skylonrestaurant.co.uk

The Wapping Project - elektryzujące!

- Restauracja jest dla mnie jak teatr, ale bez określonej granicy między widownią a sceną. Uwielbiam przyglądać się ludziom, którzy do nas przychodzą. Zwłaszcza rodzinom na niedzielnym brunchu. Lubię obserwować, co robią dzieci i ich rodzice - wyznaje właścicielka The Wapping Project Jules Wright, która przez długie lata była reżyserem. Jej połączona z galerią sztuki restauracja powstała w pomieszczeniach funkcjonującej do 1977 roku elektrowni. Wiele maszyn, które ciągle znajdują się między stolikami, pochodzi z 1890 r., kiedy zakład rozpoczął pracę. Reżyserka kupiła niechciany przez nikogo budynek, który przez lata stał bezużytecznie. Na remont wydała prawie 3 miliony funtów. - Kredyt spłaciłam już prawie w całości - mówi dumnie. - Inwestycja okazała się strzałem w dziesiątkę. Miejsce stało się cenioną w środowisku artystycznym galerią sztuki, a serwowane tu potrawy ściągają smakoszy z całego Londynu. Turystów przychodzi niewielu - właścicielce zależy bowiem, aby jej lokal pozostał oazą dla wtajemniczonych. Największe wrażenie robi wysoka na 20 m sala, w której kiedyś pompowano wodę. Dziś organizowane są tu wystawy zdjęć, obrazów, projekcje filmów, pokazy taneczne, przedstawienia i koncerty od muzyki poważnej poprzez jazz do brzmień eksperymentalnych. Kuratorem i pomysłodawcą wszystkich artystycznych przedsięwzięć jest sama Jules Wright. Atrakcją restauracji jest też możliwość podglądania przez przeszkloną ścianę uwijających się jak w ukropie kucharzy. Kieruje nimi pochodzący z Australii Cameron Emirami. - Moje menu opiera się głównie na kuchni śródziemnomorskiej. Nie podajemy jednak tradycyjnych dań. Są one jedynie bazą dla tych, które sam wymyślam - podkreśla Emirami. Za zestaw dań a la carte zapłacimy od 20 do 40 funtów. Warto posmakować rybnej terriny lub foie gras z czatnejem z pigwy. Godne polecenia są sardynki w chilli i cytrynie z orzeszkami piniowymi. Wright sprowadza wina z rodzimej Australii. Jest też wielbicielką polskich wódek, dlatego w menu znajdziemy deser dla stęsknionych za ojczyzną - sorbet z czerwonej pomarańczy z Wyborową. http://thewappingproject.com

Serwis Ugotuj.to poleca:

 

Zapiekanka z cukinią

 

Curry z krewetkam

 

Szaszłyki z salsą

Copyright © Agora SA