Anna Starmach: Ja tylko żartuję, że nie przepadam za Warszawą

O tym, gdzie otworzy swoją restaurację, o nadprogramowych kilogramach, których przysparza jej praca przy programie kulinarnym i o tym, dlaczego polskiego MasterChefa wygrywają kobiety... Rozmowa z Anią Starmach, jurorką programu MasterChef.

Martyna Szydłowska-Adamiuk: Właśnie ukazała się twoja nowa książka, pracujesz nad kolejnymi programami. A co później - własna restauracja?

Anna Starmach: Na pewno chcę ją założyć, ale nie wiem, czy to będzie do końca roku 2014 czy 2015, a może później... Wiem, że chciałabym w niej być na okrągło. Byłaby moim wypieszczonym domem, gdzie mogłabym wszystkiego doglądać. Chciałabym pracować tam w kuchni, spędzać trochę czasu na sali, z gośćmi, robić zakupy - wszystko!

W tej chwili mogłabym tam bywać raz lub dwa w tygodniu. To przeczy mojej wizji tego miejsca. Nie wiem też, gdzie ta restauracja miałaby powstać. Jestem z Krakowa i tam mieszkam, ale ciągle jeżdżę do Warszawy, spędzam tu mnóstwo czasu...

To ważna decyzja, bo warszawski świat kulinariów różni się od krakowskiego?

- Jest duża różnica, raczej na korzyść Warszawy. Tu jest o wiele więcej restauracji różnego typu. W Krakowie mamy mnóstwo włoskich, kilka fajnych, które eksperymentują z kuchnią polską. Oprócz tego ze dwie, trzy dobre francuskie. W Warszawie jest znacznie większy wybór, jest też wiele kuchni autorskich - takich, które lubię najbardziej i jaką bym chciała mieć u siebie.

Co ciekawe, w stolicy wciąż dużo knajp się otwiera, ale wcale się tyle nie zamyka. Jeśli reprezentują dobry poziom, mają szansę na przetrwanie, a to znaczy, że rynek nie jest jeszcze przesycony. W Krakowie rynek jest dość otwarty, czeka na zagospodarowanie - to też kuszące. Ja tylko żartuję, że nie przepadam za Warszawą. Tak naprawdę bardzo ją lubię, ale... wciąż wolę Kraków. Zobaczymy, czy i kiedy to się zmieni.

Jaką kuchnię byś serwowała?

- Moją autorską - to odpowiedź najprostsza i najtrudniejsza jednocześnie. Nie będę oryginalna, jeśli powiem, że chciałabym postawić na sezonowość, na produkty regionalne. Nie podawałbym truskawek w zimie i nie wybierałabym najbardziej okazałych warzyw i owoców - chciałabym, żeby pochodziły od rolników z okolicznych miejscowości. I pod tym względem położenie Krakowa jest znakomite. Byłaby na pewno krótka karta, często zmieniająca się, bo lubię eksperymentować i nie lubię powtarzalności.

Na pewno mocną stroną restauracji byłyby desery - jestem od jakiegoś czasu absolutnie zakręcona na punkcie ich przygotowywania. Jeśli chodzi o wystrój restauracji, pewnie inspirowałoby mnie typowe paryskie bistro... Ale to zdecydowanie za wcześnie na te deklaracje - rozmawiamy o restauracji, która nie wiadomo, czy i gdzie powstanie, jak duża będzie... To zbyt odległa perspektywa.

Porozmawiajmy więc o twoim najmłodszym dziecku - nowa książka już w księgarniach. Zadowolona z efektów pracy?

- Jestem zachwycona, ale i zestresowana. Przy pierwszej książce obawiałam się, czy się komukolwiek spodoba. Przypadła do gustu wielu osobom, więc poprzeczka jest zawieszona wysoko. Nie chciałabym zawieść czytelników. Myślę, że przepisy są równie ciekawe, zdjęcia chyba jeszcze lepsze, inspiracji ze świata jest jeszcze więcej. Zmieniły się trochę proporcje - jest więcej przepisów na słono, mniej na słodko.

A co oprócz książki?

- Przygotowuję trzecią edycję programu Pyszne 25, raz w tygodniu bywam w Dzień Dobry TVN, niedługo startujemy z trzecią edycją MasterChefa. Świetnie się tam pracuje, ale to bardzo ciężka praca - dwa miesiące zdjęć od rana do wieczora, jedzenia - czasem lepszych, czasem gorszych rzeczy. Wiadomo, że w odcinkach finałowych jemy już takie frykasy, że wszyscy nam zazdroszczą, ale na castingach bywa różnie. No i zawsze kończy się to kilkoma kilogramami nadwyżki, więc już teraz muszę się trochę odchudzić z wyprzedzeniem.

Znów wygra kobieta?

- Naprawdę chciałabym to przełamać. Panowie, zgłaszajcie się! Niektórzy posądzają mnie i Magdę Gessler, że faworyzujemy dziewczyny, ale to nieprawda. Beata i Basia wygrały, bo były po prostu lepsze, ale jeśli pojawi się jakiś wybitnie zdolny mężczyzna i stanie do walki, bardzo chętnie wręczę mu czek na 100 tysięcy złotych. W drugiej edycji było znacznie więcej odważnych eksperymentów niż w pierwszej, był wyższy poziom, więc jestem bardzo ciekawa, jak będzie tym razem.

Masz coś takiego, co mogłabyś nazwać jedzeniem marzeń? Coś, czego jeszcze nie jadłaś, a bardzo byś chciała?

- Podczas każdej podróży znajduję coś takiego. Zawsze lubiłam kuchnię azjatycką, chodziłam do tajskich restauracji w różnych miastach Europy, ale dopiero będąc tam przekonałam się, jak to naprawdę smakuje, jakie to jest ostre! I jak dobrze wyważona jest ta ostrość - nie pozbawia potrawy innych, wybijających się smaków. To jest prawdziwa sztuka. Spędziłam też jakiś czas w Birmie, gdzie kuchnia chińska łączy się z indyjską i tajską. Jedno wielkie zamieszanie na talerzu - bardzo smaczne.

Wracam do Polski i próbuję odtworzyć te smaki - to oczywiście nie udaje się to w takiej samej formie, ale można się zainspirować. Na przykład przygotowuję włoski makaron, z polskimi dodatkami - bobem czy zielonym groszkiem, a obok tego sezam i dość ostry sos sojowy z chili i czosnkiem. Oczywiście to nie jest kuchnia azjatycka, ale to dość nietypowe połączenie nie mogłoby pojawić się w mojej kuchni, gdyby nie podróż i inspiracja tamtą kuchnią.

Kuchnia w MasterChefie jest bardziej wyszukana, wykwintna. W Pyszne 25 - zdecydowanie bliższa przeciętnemu domowemu kucharzowi. A jaką Ty bardziej lubisz?

- Lubię jedzenie autentyczne dla danego miejsca i czasu. Jeśli gotuję tylko dla siebie, wybieram coś dość prostego. Kiedy jestem we Francji, lubię eleganckie restauracje, gdzie szefowie pokazują znakomite umiejętności. Kiedy przygotowuję przepisy do programu lub książki, nie myślę o gotowaniu dla siebie. Gotuję dla widzów i czytelników - widzę, czego potrzebują, na co nie mają czasu i staram się na to odpowiedzieć.

Sama też często tak jadam, bo uważam, że najprostsze rzeczy są po prostu najlepsze - dobry stek z polędwicy potrzebuje tylko łyżki masła czosnkowego i zielonej sałaty. Z drugiej strony, gotowanie jest moją największą życiowa pasją. Kiedy nie wyjeżdżam i nie pracuję, po prostu gotuję, czytam książki kulinarne, oglądam programy, rozmawiam z ludźmi o jedzeniu, jem.

Lubię skomplikowane przepisy, bo to dla mnie wyzwanie. Jak ktoś dużo biega, chce pokonywać kolejne dystanse. A ja tak chcę realizować kolejne przepisy. Jak uda mi się przyrządzić jedno trudne danie, już wiem, co będzie następne. To się nie kończy. Mogę nie wychodzić z kuchni - rano wchodzę, i "nagle" robi się ciemno. Hm, kiedy to się stało?