Ostatnio głośno było o pani Elżbiecie, która za dwa kawałki ryby w panierce zapłaciła w jednej z restauracji w Ustce 170 złotych. Jej zdaniem ryba, która miała być świeża, była w rzeczywistości mrożona, a samo danie było niskiej jakości i z pewnością nie było warte swojej ceny. Nie tylko ryba była zresztą droga. Za każdą z dwóch porcji sałatek, które zamówiła do ryby, pani Elżbieta zapłaciła ponad 20 złotych (więcej na ten temat: Za obiad z rybką w Ustce klientka zapłaciła ponad 170 zł. Podali go na papierowym talerzyku).
Post pani Elżbiety wywołał gorącą dyskusję. Zarówno pod nim, jak i pod artykułem na ten temat na stronie buzz.gazeta.pl, do którego was odsyłamy, pojawiły się setki komentarzy. Również na naszym forum powstał bardzo popularny wątek pt. "Janusze polskiej gastronomii". Okazuje się, że zdania na temat tak wysokich cen posiłku oraz oburzenia pani Elżbiety, są podzielone.
Niektórzy z komentujących krytykują nie tylko ceny, ale i jakość posiłków w smażalniach nad Bałtykiem. Przy okazji "dostało się" również popularnym turystycznym miejscowościom w górach.
- Mój ostatni pobyt nad polskim morzem miał miejsce jakieś 10 lat temu i do dziś pamiętam niesmak spowodowany cenami w knajpach - pisze założycielka wątku na naszym forum. - Obiad dla dwóch osób podany tak, jak w artykule, czyli na plastikowych tackach - 120 zł. A najbardziej szokowało mnie to, że zdzierali po 2 zł za toaletę od klientów. W życiu się z czymś takim nie spotkałam nigdzie na świecie.
- Jest prawdą na całym świecie, że za posiłki w miejscowościach turystycznych płacimy więcej, ale to, co się dzieje nad polskim morzem i w górach przekracza granice przyzwoitości - krytykuje osoba, komentująca artykuł. - Dlatego od lat spędzam urlopy za granicą. Ładniej, taniej, lepsza jakość usług.
Wiele osób zwraca też uwagę na to, by - zamawiając posiłek w smażalni - nie wybierać ryby w panierce. Po pierwsze dlatego, że "dzięki" niej ryba zyskuje na wadze, a nasz portfel "chudnie". Po drugie dlatego, że z jej pomocą można łatwo ukryć mankamenty produktu (na przykład to, że wcześniej był zamrożony, a nie świeży, jak obiecywało menu).
Wśród krytyki, jaka posypała się na nadbałtyckie lokale, pojawiły się również inne głosy. Wielu komentujących zwraca uwagę na to, że uważne czytanie cennika powinno nas ustrzec przed podobnymi kłopotami.
- Ja jednego nie rozumiem, przecież cena jest zawsze podana - pisze jedna z osób komentujących na naszym forum. - I to, że surówka płatna osobno też powinno być w cenniku. Jak się kupuje rybę po 115 zł za kilogram, to chyba nic dziwnego, że pół kilo kosztuje 60 zł. Mogli iść tam, gdzie dorsza dają po 7 zł za 100 gramów i poprosić o małą porcję. Drogo, bo drogo, ale nie rozumiem zdziwienia i nie rozumiem dlaczego, idąc do baru przy plaży, oczekują czegoś więcej niż tacki czy papierowego talerza.
Komentarze w podobnym tonie pojawiły się również pod tekstem na stronie buzz.gazeta.pl.
- No ale jaki jest problem? - pyta jeden z uczestników dyskusji. - Każda restauracja ma prawo serwować dania po swoich wymyślonych cenach. Gdyby za taką cenę frajerzy nie kupowali, to knajpa by padła albo urealniła ceny. Ale skoro znajdują leszczy, którzy płacą "10.50 zł za 100 g ryby w panierce" (bo gdyby było po 105 zł za kilogram, to przecież co innego), to sobie działają od (co najmniej) 7 lat. Jest popyt, to jest podaż, odwieczne prawo rynku. Patelnie po 4000 zł też inni sprzedają, a ludzie kupują.
Nie wszyscy mają jednak takie doświadczenia jak pani Elżbieta. Przeciwnie, wiele osób zdziwiła informacja o tym, że niektórzy płacą aż tyle za jedzenie nad Bałtykiem. Wśród komentarzy można znaleźć liczne rekomendacje restauracji, w których można zjeść bardzo smaczne dania w niewygórowanych cenach.
- Ja w Ustce, w restauracji, w której Magda Gessler robiła rewolucję, za pyszną i ogromną makrelę zapłaciłam 34 zł - wyznaje jedna z naszych redakcyjnych koleżanek.
- Jeżdżę nad Bałtyk, bo lubię, ale przyznam, że z czymś takim się nie spotkałam - pisze z kolei jedna z naszych forumowiczek. - Czasami jest drożej, czasami taniej. Fakt żarcie to głównie ryba z frytami i kotlet z kurczaka, ale można też trafić na coś innego, choć to trudne. I nigdy, przenigdy nie zdarzyło mi się zapłacić za obiad dla dwóch osób 170 zł.
Co zrobić, jeśli od razu mamy zastrzeżenia do swojego zamówienia? Jak podaje portal "Poradnik restauratora", reklamację ustną trzeba zgłosić jak najszybciej po otrzymaniu potrawy. Jeśli zgłosimy ją po zjedzeniu dania, restauratorowi trudno się będzie odnieść do naszych zarzutów czy też poprawić ewentualne niedociągnięcia. W takiej sytuacji pozostaje nam jedynie reklamacja pisemna, w której musimy przedstawić niezbite dowody na to, że otrzymaliśmy niepełnowartościowy produkt lub usługę.
Reklamować możemy samo danie, a więc to, że jest nieświeże czy też zbyt zimne lub zbyt gorące, albo że znajduje się w nim coś, czego nie zamawialiśmy, ale nie tylko. Reklamacji podlega również sposób, w jaki zostaliśmy obsłużeni. Możemy się zatem poskarżyć na brudne nakrycie czy też zbyt długi czas oczekiwania na obsługę (zwłaszcza, jeśli zapewniono nas, że zostaniemy obsłużeni szybko).
Czytaj również:
Co zrobić, gdy już zapłaciliśmy?
Czy jeśli zapłacimy za danie, ale czujemy się oszukani, możemy to gdzieś zgłosić? Jeśli tak, to gdzie najlepiej i czy trzeba w takiej sytuacji dysponować dowodami, np. w postaci zdjęć dania i rachunku? O komentarz na ten temat poprosiliśmy Agnieszkę Majchrzak z biura prasowego Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów.
- Wszelkie nieprawidłowości zgłaszajmy Inspekcji Handlowej (dołączamy zdjęcie cennika, ekspozycji) - radzi przedstawicielka UOKiK. - IH sprawdza następnie smażalnie w sezonie, właśnie pod kątem informowania o cenie i jakości produktów (np. czy konsument nie jest oszukiwany, czy nie płaci za droższą rybę, a dostaje tańszą).
Ekspertka przypomina raport o pułapkach w menu turysty, który opublikował UOKiK w kwietniu tego roku. Przytaczane były w nim wyniki kontroli, którą Inspekcja Handlowa przeprowadziła w drugiej połowie 2017 roku w popularnych turystycznych miejscowościach. Nieprawidłowości wykryto wtedy w aż 80 procentach przypadków. Okazało się, że wielu właścicieli lokali gastronomicznych oszukiwało klientów na składnikach czy też podawało mylące cenniki (więcej na ten temat: UOKiK: rolada zamiast oscypka, podmiana ryb na tańsze i inne oszustwa w 80 proc. polskich "turystycznych" miejsc).
Nie daj się nabrać
W restauracjach, zwłaszcza tych, które mieszczą się w popularnych turystycznych miejscowościach, trzeba jednak zwracać baczną uwagę na cenę. Warto pamiętać przede wszystkim o tym, że może się ona odnosić nie do kilograma, tylko do 100 gramów produktu.
Najbezpieczniej zawczasu sprawdzić w internecie opinie o lokalu, do którego zamierzamy się wybrać. Najlepiej zaufać tym, które nie znajdują się bezpośrednio na stronie restauracji, tylko na przykład na forach czy popularnych agregatorach opinii o hotelach i restauracjach (np. TripAdvisor).
***
Bardzo zależy nam na Waszych listach. Jeśli chcecie podzielić się z nami swoją historią, piszcie na adres: ugotuj.to@gazeta.pl. Opublikowane listy docenimy książkami.