Od wizyty w dobrej restauracji zazwyczaj odstraszają nas wysokie ceny posiłków. Jeśli dodać do nich jeszcze koszt alkoholu, wypad do lokalu może nas kosztować nawet kilkaset złotych. Są jednak sposoby, by wydać mniej.
Jednym z nich jest organizowany cyklicznie festiwal sztuki restauracyjnej - Fine Dining Week. Jest on organizowana od 2014, zawsze w dwóch edycjach - zimowej i letniej. Tegoroczna edycja zimowa trwa od 8 do 17 lutego, ale rezerwacje można robić już od kilku dni.
Biorąc udział w festiwalu, można wybrać się do dobrej restauracji i nie wydać majątku na jedzenie. Cena festiwalowego menu to koszt 119 zł. Poza festiwalem za taki posiłek trzeba zapłacić nawet 300 zł (a z dobranymi do dań winami nawet 500 zł). W festiwalowej cenie mamy do wyboru zwykle dwa menu degustacyjne (mięsne i wegetariańskie), składające się z pięciu dań: przystawki zimnej, przystawki ciepłej, zupy, dania głównego i deseru.
Jest jeden warunek. Na jedzenie macie tylko 120 minut, a jeśli spóźnicie się o 20 minut lub dłużej, restauracja może odmówić obsłużenia was. Rezerwacji można dokonać dla minimum dwóch osób. Jeśli natomiast zamierzacie zjeść posiłek w osiem osób, zapłacicie tylko za siedem zestawów.
W tegorocznej edycji festiwalu biorą udział aż 42 restauracje. Większość, bo aż 29 lokali, znajduje się w Warszawie. Można jednak wybrać się również do dziewięciu restauracji krakowskich, pięciu w Poznaniu i dwóch we Wrocławiu.
By lokal mógł wziąć udział w wydarzeniu, musi spełniać pewne standardy. Przede wszystkim nie może być "sieciówką". Organizatorzy szczycą się, że w festiwalu biorą udział "najbardziej autorskie restauracje", w których menu znajdziemy produkty wysokiej jakości. Warunkiem koniecznym jest również obsługa kelnerska.
Jak dowiedziałyśmy się od Oli, która pracuje przy organizacji festiwalu, niektóre restauracje (np. warszawski Pink Lobster) są tak rozchwytywane, że miejsca w nich wkrótce się skończą. Jeśli chcecie zarezerwować stolik na walentynkową kolację, musicie się bardzo spieszyć - większość terminów i lokali jest już zajęta.
Jeśli mało wam wrażeń, możecie wybrać się również na bliźniacze wydarzenie - festiwal najlepszych restauracji Restaurant Week. Jego edycje są również cykliczne i odbywają się co roku wiosną i jesienią.
Kiedy otrzymałyśmy zaproszenie, by przetestować tegoroczne festiwalowe menu w jednej z restauracji, nie trzeba nas było długo zachęcać do skorzystania z niego. Spośród lokali do wyboru do gustu przypadło nam kilka. Ostatecznie wybrałyśmy się do warszawskiej Endorfinie przy ulicy Foksal 2.
Restauracja mieści się w zabytkowym pałacyku Zamoyskich. Powstał on w latach 1875-1877 na terenie dawnych ogrodów Vauxhall.
Obydwa warianty menu zachwyciły nas różnorodnością. W trakcie degustacji swoją obecnością zaszczycił nas szef kuchni - Adam Kowalczyk. Z zapałem opowiadał o daniach, które lądowały przed nami. Ich zdjęcia, wraz z opisami, znajdziecie na następnych slajdach.
Gosia: Menu otworzyła zimna przystawka - tatar z końskiej polędwicy z kiszonym ogórkiem, marynowanym borowikiem i emulsją gorczycową. Jako tatarożerca, jeszcze przed podaniem wiedziałam, że ta pozycja przypadnie mi do gustu, ale nie spodziewałam się, że aż tak! Mięso było dość mocno posiekane, ale wciąż wyczuwalne były jego drobne kawałki. Posiekany ogórek i cebulka podkreśliły delikatny smak koniny. Strzałem w dziesiątkę był natomiast dodatek wiórków masła!
- Przystawka ciepła miała azjatycki "pazur". Na drobno posiekanym chutney'u z mango i proscecco spoczywały supersoczyste krewetki. Całość była przybrana świeżą kolendrą i chili. Połączenie smaków "znajome", ale całe danie bezbłędne doprawione i przygotowane.
- Totalnym zaskoczeniem była natomiast zupa krem z topinamburu z delikatną pianką z koziego mleka i paloną, białą czekoladą. Kawałki czekolady przyjemnie chrupały pod zębami. To danie było naprawdę wyśmienite.
- Po udanych przystawkach i zupie przyszedł czas na cielęcinę. Mięso "gotowało się" kilkanaście godzin metodą sous-vide. Szynka dosłownie rozpływała się w ustach. Uzupełniało ją - kwaskowate i "kontrastowe" dla smaku mięsa - puree z karotek. Odrobinę luksusu zapewniały płatki z trufli, które niestety trochę zginęły wśród tak intensywnych aromatów.
- Zwieńczeniem menu degustacyjnego był deser - sernik cynamonowo-miodowy. Przyznam, że osobiście raczej jestem fanką "cięższych" serników. Ten natomiast był bardzo puszty i delikatny, ale jego konsystencja zupełnie nie przypominała mi ciast, jakie jadłam do tej pory!
Paulina: Pierwszym daniem mojego menu był mus z topinamburu. Choć delikatny w smaku, nie był bez wyrazu. Świetnym dodatkiem do niego była prażona gryka, której orzechowy aromat i chrupkość doskonale wzbogacały danie.
- Głównym składnikiem ciepłej przystawki był niedoceniany przez nas na co dzień seler. Tym razem, potraktowany z szacunkiem, smakował wybornie. Z jego cienkich plasterków powstała pyszna zapiekanka, której smak podkreślał niewielki dodatek oliwy truflowej.
- Pozycją, którą od razu przyciągnęła moją uwagę, była esencja grzybowa. Ponieważ jestem zarówno fanem grzybów, jak i zup, to było danie w sam raz dla mnie. Intensywna w smaku, podana z czarną soczewicą i fasolową pianką, była naprawdę zachwycająca.
- Danie główne stanowił dobrze doprawiony, mięsisty boczniak mikołajkowy, przyrządzony na grillu. Był tak duży, że początkowo - nie pamiętając, co ma zostać zaserwowane - pomyślałam, że to plastry bakłażana. Jego uzupełnieniem były dodatki, których smak świetnie współgrał z głównym składnikiem - z jednej strony słodkie puree z dyni, z drugiej kawałki świeżej, soczystej gruszki. Do tego grillowane pomidorki. Całość wypadła naprawdę dobrze.
- Przyznam szczerze, że choć porcje nie były ogromne, przed deserem byłam już bardzo najedzona. Dlatego ucieszyłam się, że był on dosyć lekki. Delikatna kokosowa panna cotta z plastrem ananasa, słonym karmelem i siekanymi migdałami sprawdziła się idealnie.