Od wczoraj w Lidlu możecie kupić nietypową frytkownicę. W tym urządzeniu potrawy podgrzewane są w strumieniu gorącego powietrza, a nie w oleju. Sprawdziliśmy, jak to działa.
Zacznijmy od wyglądu. Naszym zdaniem jest estetyczny i nowoczesny, a jakość urządzenia wydaje się bez zarzutu.
Samo urządzenie nie jest zbyt duże. Niewielkie wymiary - około 30x30x30 cm - sprawiają, że zajmuje w naszej opinii mało miejsca na blacie (w porównaniu na przykład do urządzenia wielofunkcyjnego, które testowaliśmy wcześniej). Długość kabla (ok. 1 m) jest optymalna do tego, by wygodnie ustawić urządzenie w każdej kuchni.
Do regulacji czasu i temperatury smażenia służą dwa pokrętła. Panel kontrolny jest bardzo czytelny. Jeśli ktoś obsługiwał kiedykolwiek podobne urządzenia, na pewno nie będzie miał z tym większego problemu. Na górze obudowy znajduje się ściągawka, co i w jakiej temperaturze powinniśmy smażyć.
fot. redakcja
Frytkownica ma również diody led - po dwie po lewej i prawej stronie pokręteł. Dolne (czerwone) świecą się, gdy urządzenie jest włączone. Górne (zielone), gdy osiągnie ustawioną temperaturę.
fot. redakcja
Część, w której "smażą się" produkty wyjmuje się i wkłada do urządzenia bardzo łatwo. Wystarczy pociągnąć za, znajdującą się z przodu, rączkę. Część ta składa się z dwóch elementów - patelni na spodzie i kosza, w którym umieszcza się przyrządzane produkty. Są one podgrzewane i "smażone" za pomocą szybko krążącego wewnątrz urządzenia gorącego powietrza.
fot. redakcja
Części urządzenia można rozdzielić, naciskając przycisk, znajdujący się w pobliżu ich złączenia. Od wewnątrz są pokryte tworzywem, do którego nic nie powinno przywierać. Nadają do mycia w zmywarce. A to duży plus.
fot. redakcja
Kosz od razu wydał nam się jednak nieco zbyt mały. Nie wygląda na coś, w czym można przyrządzić obiad dla czteroosobowej rodziny.
Cena urządzenia marki SilverCrest to 299 złotych.
By naprawdę dobrze przetestować frytkownicę, postanowiliśmy sprawdzić, jak radzi sobie z bardzo różnymi rodzajami potraw. Przyrządziliśmy w niej trzy dania na słono i jeden deser. Jak wyszło, dowiecie się na kolejnych slajdach.
Na rozgrzewkę, tuż po umyciu i osuszeni urządzenia, zrobiliśmy ciasteczka z jabłkami. Na ciasto francuskie pocięte w kwadraty, położyliśmy po trzy plasterki jabłka. To wszystko posypaliśmy cukrem i cynamonem, a następnie umieściliśmy w koszu nagrzanej frytkownicy. Uwaga - trzeba układać produkty bardzo ostrożnie, bo można się oparzyć.
Od razu zwróciliśmy uwagę na dwie rzeczy. Pierwsza jest taka, że frytkownica rozgrzewa się do najwyższej temperatury (200 stopni Celsjusza) w mniej niż 5 minut. To o wiele szybciej niż większość piekarników. Druga jest taka, że do kosza zmieszczą się nie więcej, niż 3-4 ciasteczka. Na poobiednią przekąskę dla dwóch osób będzie jak znalazł, ale tłumu głodomorów się tym nie wykarmi.
fot. redakcja
Plus jest taki, że ciasteczka przygotowuje się w tym urządzeniu ekspresowo i są bardzo dobrze dopieczone zarówno od góry, jak i od dołu. Obrazki zamieszczone na opakowaniu sugerują, że można w nim również upiec babeczki, a jeśli macie małą tortownicę, pewnie i mały tort lub ciasto.
'Smażenie'/duszenie ratatouille w beztłuszczowej frytkownicy to nieco ekstrawagancji pomysł. Skoro jednak znaleźliśmy ten przepis w dołączonej do urządzenia instrukcji, postanowiliśmy spróbować.
Warto dodać, że nie da się tego dania przyrządzać bezpośrednio w koszu frytkownicy. Trzeba najpierw umieścić je w żaroodpornym naczyniu i dopiero w nim włożyć do kosza. Inaczej po prostu usmażylibyśmy warzywa, zamiast je udusić, bo sos z warzyw wyciekłby przez dziurki w dnie kosza.
Niestety, z braku naczynia żaroodpornego w większym rozmiarze, nasze ratatouille dusiliśmy w kokilkach do sufletów. Wbrew pozorom porcje nie były mikroskopijne a całkiem spore.
Naszym zdaniem ta frytkownica to nie jest najlepsze urządzenie do duszenia warzyw. Owszem, podgrzewa szybko, a warzywa- dzięki przypiekaniu - mają odpowiednią konsystencję (nie są nadmiernie rozmiękczone). Minusem jest jednak pojemność kosza, w którym za jednym zamachem przygotujecie porcję dla 1-2 osób.
Ponownie korzystając z dołączonych przepisów, postanowiliśmy przygotować w urządzeniu także pieczone podudzia z kurczaka. W tym celu 4 podudzia włożyliśmy na 20 minut do marynaty. Składała się z: 1/2 łyżeczki musztardy, 2 łyżeczki syropu klonowego (można zastąpić cukrem lub miodem), 1 łyżeczka sproszkowanej papryki (w oryginalnym przepisie była to ostra papryka), pół łyżeczki soli, pół łyżeczki sproszkowanego czosnku (może być 1 ząbek przeciśnięty przez praskę), pieprz według uznania i 1 łyżka oliwy.
Po tym czasie - zgodnie z instrukcją - wstawiliśmy je do frytkownicy rozgrzanej do temperatury 200 stopni i piekliśmy przez 10 minut. Następnie zmniejszyliśmy temperaturę do 150 stopni i piekliśmy przez kolejne 10 minut. Niestety okazało się, że to trochę za krótko, ponieważ mięso - choć upieczone - ciężko było oddzielić od kości (rezultat możecie obejrzeć na zdjęciu powyżej). W efekcie podudzia musiały spędzić w urządzeniu kolejne 20 minut, by wypiekły się tak, jak nam odpowiadało. Po tym czasie nieco bardziej się przyrumieniły, ale nie były przypalone.
W przypadku mięsa frytkownica sprawdziła się naszym zdaniem bardzo dobrze. Podudzia były upieczone równo z każdej strony. Co istotne dla osób dbających o wagę, mięso nie smaży się we własnym tłuszczu, ponieważ przez dziurki w dnie kosza ścieka on na spód, do patelni.
Na sam koniec zostawiliśmy creme de la creme tej listy dań. Skoro urządzenie nosi dumną nazwę frytkownicy, musieliśmy sprawdzić, jak radzi sobie ze 'smażeniem' frytek. W dołączonej instrukcji obsługi był nawet gotowy przepis na ich wykonanie, co znacznie ułatwi pracę osobom, które nigdy tego nie robiły.
Owszem, możecie wrzucić do urządzenia gotowe frytki, przeznaczone do smażenia we frytkownicach. Przyjemniej, zdrowiej i wcale nie tak trudno jest jednak zrobić frytki domowej roboty.
Wystarczy pół kilograma zwartych, nie mączystych ziemniaków, odrobina oleju spożywczego, odpornego na wysokie temperatury i już można 'smażyć'. Jak to robiliśmy?
Zgodnie z dołączoną instrukcją zakupiliśmy ziemniaki o zwartym miąższu (nie sypkie, więc irga się raczej nie nadaje). Obraliśmy je, pokroiliśmy na frytki o grubości mniej więcej 8 mm, a następnie moczyliśmy przez pół godziny w zimnej wodzie. Po tym czasie frytki odsączyliśmy i osuszyliśmy za pomocą ręczników papierowych. Gdy już były suche, polaliśmy je połową łyżeczki oleju do smażenia (wystarczy zwykły rzepakowy).
Tak przygotowane frytki umieściliśmy w koszu frytkownicy, rozgrzanej do temperatury 150 stopni Celsjusza na pięć minut, do wstępnego obsmażenia. Po tym czasie frytki schłodziliśmy (uwaga, najlepiej robić to w lodówce, frytki powinny być naprawdę zimne). Gdy już ostygły, ponownie rozgrzaliśmy frytkownicę, tym razem do 200 stopni Celsjusza. Włożyliśmy do niej frytki na około 18 minut (polecane 12-16 minut to trochę za krótko, żeby wszystkie frytki były równo upieczone), mieszaliśmy je kilka razy w trakcie przyrządzania, żeby w miarę równo się przyrumieniły.
Efekty? Jak widać na załączonym zdjęciu, frytki przyrumieniły się miejscami nawet za bardzo. Konsystencją i smakiem przypominają coś pomiędzy domowymi frytkami smażonymi w oleju, a frytkami pieczonymi. Naszym zdaniem są całkiem smaczne, jak na frytki, przyrządzane w tak małej ilości tłuszczu. Jeśli zatem szukacie sprzętu, który pozwoli wam na przyrządzanie tego typu dań, sądzimy, że będziecie zadowoleni.
No właśnie. Kupować czy nie? Na korzyść urządzenia przemawiają niezbyt duże gabaryty, szybkość działania, a także fakt, że da się w nim 'smażyć' niemal bez użycia tłuszczu - co nie jest bez znaczenia, jeśli chcecie lub musicie ograniczyć tłuste potrawy w swojej diecie. Korzystne jest również to, że można w nim nie tylko 'usmażyć' frytki, ale również przygotować deser - na przykład ciasteczka czy babeczki.
Dużym minusem jest zaś na pewno jego niewielka pojemność i fakt, że jego działanie może trochę za bardzo przypomina działanie piekarnika. Jeśli zatem macie w domu dobry piekarnik ze sprawną funkcją termoobiegu, raczej się wam nie przyda.
Od piekarnika urządzenie to jest jednak lepsze pod tym względem, że w trakcie działania nie wpływa tak bardzo na temperaturę pomieszczenia, a którym się znajduje (co nie jest bez znaczenia w upalne dni). Naszym zdaniem może też świetnie sprawdzić się jako sprzęt na wyjazdy czy na działkę. Zwłaszcza wtedy, gdy gotujecie tylko dla dwóch osób.