Blog Tygodnia: Trufla

Samo gotowanie i jedzenie jest nie tylko dla ciała, ale i dla ducha. Odbieramy je zmysłami, spotykamy się i relaksujemy przy nim, uwodzimy nim i pocieszamy.

Ile osób czyta twój blog?

Dziennie Truflę odwiedza blisko 2000 Czytelników. To oczywiście ulega zmianie np. w okresie świątecznym i gdy zbliża się weekend.

Czytelnicy pytają cię o rady, próbują twoich przepisów. Czujesz się czasem jak kulinarny autorytet?

Oprócz pytań w komentarzach, dotyczących konkretnych przepisów, dostaję maile z prośbami o radę, m.in. dotyczącymi wypieku chleba, przygotowania zakwasu, samej procedury przygotowania konkretnego chleba "krok po kroku". Są to niezwykle miłe maile, cieszy mnie, gdy widzę, jak bardzo ludzie zmieniają się, gdy upieką swój pierwszy chleb. Pamiętam Panią, która pisała do mnie, by poradzić się najpierw o zakwas, o jego przygotowanie, potem o wskazówki dotyczące wypieku pierwszego chleba, miała w sobie taki entuzjazm, radość. Wysłała mi też zdjęcie swojego pierwszego bochenka. Cieszyłam się razem z Nią.

Drugi rodzaj maili jakie dostaję to prośby o porady dotyczące gotowania według Kuchni Pięciu Przemian. Czytelnicy pytają o książki, proszą o uporządkowanie przepisów wg KPP, ale i zwierzają się z problemów ze zdrowiem. Nie jestem specjalistą, więc pomóc nie mogę, jednak bardzo mnie te listy poruszają i wzruszają. Wciąż jestem zaskoczona i jednocześnie bardzo wdzięczna za zaufanie, jakim darzą mnie Czytelnicy w tak delikatnej i prywatnej przecież materii.

Zawsze bardzo cieszy mnie fakt, że któremuś z Czytelników smakowało danie czy ciasto mojego pomysłu, lub, gdy przygotowując przyjęcie imieninowe, pytają mnie jakie ciasto będzie z tej okazji najlepsze. Jednak nie, nie czuję się jak kulinarny autorytet. Mam w sobie zbyt dużo pokory i podziwu dla mistrzów, czy to piekarzy, kucharzy czy nauczycieli dietetyki leczniczej wg. Tradycyjnej Medycyny Chińskiej. Mam też świadomość, że jeszcze wiele nauki przede mną. Człowiek uczy się całe życie i może, może pod jego koniec będzie mógł spojrzeć na swoje dokonania, wiedzę i powiedzieć: coś umiem, ale wciąż mogę się uczyć. I to jest piękne. Ja wciąż staram się uczyć, pogłębiać tę pasję i wiedzę jaką teraz mam, w nadziei, że kiedyś obejrzę się za siebie i zobaczę jak moje umiejętności dojrzały. Już teraz widzę, że to, w jaki sposób robię tę samą rzecz, którą wydawałoby się opanowałam technicznie doskonale, zmienia się z biegiem czasu. Rok temu robiłam ją inaczej, teraz robię ją podobnie, ale pełniej, za rok zapewne spojrzę na tę samą czynność z innej perspektywy.

Bardzo dużo miejsca na swoim blogu poświęcasz pieczeniu domowego chleba. Dlaczego akurat pochłania cię to tak bardzo?

Pieczenie chleba ma w sobie coś magicznego, pierwotnego, niezmiennego. Mijają dekady, wieki, zmieniają się mody, a chleb pozostaje czymś uniwersalnym, wiecznotrwałym, bliskim człowiekowi. Chleb ma w sobie wielką energię, pozytywną energię, która wpływa na mnie, na domowników, a nawet niepiekących znajomych, których nim obdaruję. Samo zagniatanie ciasta chlebowego działa niemalże terapeutycznie, uspokaja, relaksuje a świeżo upieczony bochenek sprawia wielką satysfakcję.

Chleb, sam w sobie, wciąż mnie zdumiewa. Zawsze te same składniki, mąka, woda i sól dają nieograniczone możliwości. Mało tego, ta sama receptura nie daje identycznego w smaku i wyglądzie wypieku. Pora roku, temperatura otoczenia, mróz, deszcz lub upał, temperatura w jakiej chleb wyrasta, a nawet nastrój piekącego sprawiają, że za każdym razem wyjmuję z pieca inny bochenek. Kiedyś zdarzyło mi się upiec chleb, który mi nie wychodził, a im bardziej mi nie wychodził, tym bardziej byłam zdeterminowana piec go ponownie, by upiekł się poprawnie. Jest na to jedna rada: odpocząć od pieczenia, dać sobie czas na wyciszenie i ponownie spróbować ze spokojem. Nie siłować się z chlebem, bo to z reguły on wygrywa, gdy "wyczuje" nasze podenerwowanie, zdeterminowanie. Chleb nauczył mnie pokory i cierpliwości. Bywa kapryśny, bywa wspaniałomyślny. Zawsze zaskakuje. I właśnie to w pieczeniu lubię. To, że wciąż się uczę i że wciąż jestem zaskakiwana. Pozytywnie. Bo każde zaskoczenie, czy nawet rozczarowanie czegoś uczy, wzbogaca "warsztat". Wiele nauki na przyszłość bierze się z popełnionych błędów lub nieopatrznych pomyłek.

Dla wszystkich, którym upieczenie własnego chleba wydaje się umiejętnością porównywalną niemalże do przyswojenia astrofizyki, mam dobrą wiadomość. Upieczenie chleba nie jest trudniejsze niż upieczenie najprostszego ciasta. Ba! Jest nawet prostsze. Nie mówię o skomplikowanych, kilkuetapowych przepisach, trudnych technicznie chlebach, bo takie oczywiście istnieją i stanowią wyzwanie i wielką przyjemność dla bardziej zaprawionego w bojach domowego piekarza. Mówię o wielu, wielu prostych recepturach, pozwalających cieszyć się smakiem domowego chleba czy bułek, bez polepszaczy i innych zbędnych dodatków. Zapach stygnącego chleba, który przepełnia dom jest nie do opisania. To coś kojącego, dającego poczucie bezpieczeństwa. A pajda świeżego, chrupiącego chleba z masłem, jest jak mawia mój Dziadek "lepsza niż ciastko".

Jeśli ktoś postawiłby mi ultimatum, warunek każący mi wybierać między pieczeniem ciast a pieczeniem chleba, bez wahania wybrałabym pieczenie chleba.

Mieszkasz w Irlandii. Lubisz tamtejszą kuchnię?

Kuchnia irlandzka nie należy do moich ulubionych. Oprócz typowo polskich smaków wyniesionych z domu, które karmią moją za nim tęsknotę i są dla mnie ważne z powodów oczywistych, lubię kuchnię śródziemnomorską (włoską, grecką), azjatycką (tajską, malezyjską, chińską, japońską) i to wokół tych smaków oscylują moje kulinarne zainteresowania.

Gotujesz czasem dla irlandzkich znajomych polskie potrawy?

Irlandczycy nie mają zbyt dużego rozeznania w specyfice polskiej kuchni, są dość mocno związani z własnymi gustami i przyzwyczajeniami kulinarnymi, ale zapach rosołu nie pozostawia obojętnym i smakuje nawet Irlandczykom. Sprawdziłam.

Kiedy poczułaś, że gotowanie zamienia się w pasję?

Hmm. To dobre pytanie. W kuchni zaczęłam się kręcić w połowie szkoły podstawowej, przepisałam na własny użytek cały kajecik z babcinymi przepisami, upiekłam pierwsze ciasto i ona (Babcia) była moim drogowskazem po meandrach kuchni. Zawsze służyła radą, pozwalała eksperymentować, uczyła podstaw i potrafiła z kilku składników wyczarować przepyszny obiad. Babcia nadal jest dla mnie wzorem i inspiracją. Kiedy gotowanie zamieniło się w pasję? Chyba wtedy, kiedy uświadomiłam sobie, że jedzenie to nie tylko "paliwo" dla ciała, ale przyjemność, zmysłowa przyjemność. A gotowanie to nie arytmetyka a raczej alchemia. Może wtedy, gdy samo przygotowanie posiłków zaczęło być przyjemnością, a poznawanie nowych smaków, łączenie ich w nieznany dotąd sposób - wyzwaniem i frajdą. Samo gotowanie i jedzenie jest nie tylko dla ciała, ale i dla ducha. Odbieramy je zmysłami, spotykamy się i relaksujemy przy nim, uwodzimy nim i pocieszamy. Od zawsze również czułam, że to, co i jak układam na talerzu i na jakim talerzu to położę, jest ważne. Już jako dziecko chciałam jeść zupę w konkretnej miseczce, bo z tej zupa smakowała bardziej. Cóż, estetyka stołu ma niebagatelne znaczenie i wpływa na to jak odbieramy smak potraw. Gdy dorosłam zrozumiałam też, że w jedzenie wkłada się emocje, uczucia i jak ważne jest z jaką intencją i w jakim nastroju je gotujemy, bo przecież potem karmimy nim tych, których kochamy.

A co spowodowało, że założyłaś własny blog?

Pierwszym impulsem do założenia blogu było odkrycie świetnych blogów kulinarnych, polskich i zagranicznych. Od paru lat miałam blog fotograficzny (nie związany z kulinariami), pomyślałam więc, że skoro uwielbiam gotować, piec, fotografować, to mogło by to być świetne połączenie tych pasji. Rozwiązałoby to też problem podawania przepisów znajomym, nie musiałabym każdemu z osobna odpowiadać na pytanie, jak zrobić pieczonego bakłażana czy ciasto, którym ich poczęstowałam. Z czasem blog stał się nie tylko wirtualną książką kucharską, ale miejscem, gdzie mogę przelać swoje przemyślenia, opowiedzieć o książce, miejscach, które mnie zafascynowały, czy o wspomnieniach z dzieciństwa, które są dla mnie cenne, wciąż żywe, wibrujące i co ciekawe, silnie związane z kulinariami. Ktoś kiedyś napisał, że wspomnienia, to nie tylko obrazy, to smaki, zapachy i emocje. I ja się z tym bardzo zgadzam. Wiem też, że są Czytelnicy, którzy zaglądają na blog tylko po to, by kolejny raz przeczytać wpisy o zapachach z dzieciństwa, czy wspomnieniach dotyczących domu, smaków ówczesnych pomidorów, emocjach. Odnajdują tam wiele z własnych wspomnień, o których nie mają odwagi pisać, ale zaczynają mieć odwagę, by ocalić je od zapomnienia. A ocalać je warto, bo jak powiedział Fiodor Dostojewski "Nic nie jest tak szlachetne, mocne, zbawienne i przydatne jak dobre wspomnienie. (...) Kto zgromadził wiele takich wspomnień z dzieciństwa, zaopatrzył się na całe swe życie". Dzięki blogowi poznałam też nowe osoby, nawiązałam nowe znajomości, niektóre z nich stały się dla mnie ważne i bliskie memu sercu.

Największe wyzwanie kulinarne z jakim się zmierzyłaś to...

Miałam tremę przed upieczeniem pierwszego chleba na zakwasie oraz jego złożeniem w bochenek. Teraz się z tego śmieję, ale od tamtej pory wiem, że naprawdę nie ma się czego bać, tylko piec, piec, piec. Bo jak mówi przysłowie, "trening czyni mistrza". Nie inaczej!

Skąd czerpiesz inspiracje?

Wiele rzeczy mnie inspiruje. Fotografie potraw, książki kulinarne, wycinki z gazet, wizyta w warzywniaku, scena w filmie, miejsca, w których jadłam, no i apetyt. Wraz z lekkim głodem, zachcianką rozpoczyna się kreatywność. Często gotuję pod wpływem chwili, impulsu, wtedy niejako potrawy rodzą się same. Niewiele potrzeba, by uruchomiła się moja kulinarna wyobraźnia. Czasem wystarczy jakiś drobiazg, słowo, zdjęcie, warzywo, przyprawa, zapach... lub potrzeba chwili. I przepisy, smaki same układają się w głowie, jak np. krucha owsiana tarta z nadzieniem krówkowym o smaku kuminu, spaghetti z krewetkami i surimi, przewrotnie (i pysznie) połączone z parmezanem i śmietanowo-imbirowym sosem, czy słodka kapusta duszona z pomidorami i fenkułem. Szybkie obiady też nie muszą być nudne. Brukselka i kalafior na parze, smażone mini kulki z mięsa mielonego, podane z gorącym pomidorowym sosem kolendrowo-kuminowym z maślaną nutą. Wszystko w mniej niż 25 minut. Zdarza się, że pomysły przychodzą do mnie we śnie. Tak było np. ze spaghetti na słodko, oblepionym, gęstym, ciemnym sosem czekoladowym, nawinięte na widelec, podane w wysokim kieliszku, czy migdały oblane czarną czekoladą. Nigdzie się na takie migdały nie natknęłam, ale moja mieszkająca we Włoszech znajoma zapewnia mnie, że istnieją nie tylko w moim śnie i są przepyszne. Muszę spróbować!

Przepis Patrycji: Chleb pszenny najprostszy

Zaczyn:

100g mąki pszennej chlebowej, 100g letniej wody, 4g świeżych drożdży

Wodę wymieszać z drożdżami, dodać mąkę i wszystko starannie wymieszać. Miskę przykryć szczelnie przezroczystą folią i odstawić w ciepłe miejsce na 3-4godz, aż na powierzchni pojawią się pękające pęcherzyki (zdj.1)

Ciasto właściwe:

cały zaczyn, 245g wody, 3g świeżych drożdży, 1/3 - 1/2 łyżeczki mielonego kminku (wg. uznania), 450g mąki pszennej chlebowej, 50g mąki żytniej razowej, 10g soli morskiej

Do gotowego zaczynu dodać wodę, pokruszone drożdże, kminek i dokładnie wymieszać. Dodać resztę składników, wymieszać do połączenia składników (można mikserem, na średnim biegu). Następnie wyłożyć na blat wyrabiać, aż ciasto będzie gładkie i elastyczne (ok. 3-4min). Uformować kulę i ułożyć w misce (zdj.2). Miskę przykryć szczelnie przezroczystą folią i odstawić w ciepłe miejsce, do wyrośnięcia na ok. 2-2 1/2godz. Ciasto podwoi swoją objętość (zdj.3). Wtedy ciasto przełożyć z miski na lekko omączony blat (zdj.4), następnie delikatnie rozpłaszczyć je dłońmi w okrągły placek (zdj.5). Brzegi ciasta zawijać do jego środka, za każdym razem lekko dociskając (zdj.6-8). Tak przygotowane ciasto układamy w omączonym koszyku (zdj.9) do wyrastania lub np. w misce, czy durszlaku wyłożonym bawełnianą lub lnianą ściereczką, wysypaną mąką .Koszyk (lub miskę) wkładamy do plastikowej torby i szczelnie wiążemy, wkładamy do lodówki na ok. 2 1/2 - 3 godz. Po tym czasie ciasto powinno być wyrośnięte i wypełnić koszyczek. Na 30-60min przed wyjęciem chleba z lodówki rozgrzewamy piec do 230st.C, a na jego dno wstawiamy żaroodporne naczynie z 2-3 szklankami wody. Drewnianą deskę posypujemy grubo otrębami, przygotowujemy czystą, nową żyletkę. Gdy piec jest już rozgrzany z lodówki wyjmujemy koszyk/ miskę z chlebem i przekładamy wyrośnięty chleb na deskę (to co było dnem koszyczka po przełożeniu na deskę jest wierzchem chleba - dokładnie tak jak robi się babki z piasku). Zdecydowanymi, szybkimi ruchami kilka razy nacinamy żyletką wierzch chleba i wsuwamy go do nagrzanego pieca. Chleb pieczemy 30-35min. Upieczony chleb postukany od spodu wydaje głuchy odgłos. Studzimy na kratce kuchennej, kroimy po ostygnięciu. Smacznego!

Chcesz wiedzieć więcej? Zajrzyj na truffle-in-a-rum-chocolate.blogspot.com

Cykl "Blog Tygodnia" ma prezentować niezależną kuchnię polską - blogerów i ich pomysły na gotowanie. Jeśli znasz ciekawy blog lub sam/a taki prowadzisz i chcesz zaprezentować się czytelnikom ugotuj.to pisz na adres: ugotuj.to@gazeta.pl

Więcej o:
Copyright © Agora SA