Marek**: Nie tylko nas, wszystkich. Rano, gdy podchodzę do swego steranego ekspresu do kawy, często mam przed oczyma obraz miliarda ludzi, którzy o tej samej porze czynią dokładnie to samo, podnoszą filiżankę i biorą do ust łyk. Każdy się nieco inaczej ubiera, co innego na śniadanie zje, lecz po kawę sięgają niemal wszyscy: poeta i księgowy, polityk lewicy i prawicy. Bawi mnie ten wyobrażony widok miliarda zgiętych łokci, miliarda palców wczepionych w ucho filiżanki i przybliżających ją ostrożnie - zauważyłeś, że kawę zawsze pije się ostrożnie? - do ust. Gdy ktoś nam powie, że "jeszcze dzisiaj nie pił kawy", patrzymy na niego współczująco, jakby był chory; dajemy mu spokój, niech się doprowadzi do porządku, wypije tę kawę, żeby wreszcie czuł się jak człowiek. Kawa jest ważna, lecz miłość do niej cokolwiek tajemnicza. Czy chodzi o te trzy łyki goryczy, o sam smak, czy o tych parę minut jasności w głowie, o sam gest wznoszenia filiżanki?
M: Dotykasz, Tadeuszku, sprawy podstawowej, czyli związku między mocą i smakiem. Dla nas jest to związek wprost proporcjonalny i dlatego z takim obrzydzeniem myślimy o kawie amerykańskiej. Wśród innych używek kawa jako bodaj jedyna łączy smak z mocą. Zbyt mocna herbata traci smak, zbyt mocny tytoń uniemożliwia palenie. Zbyt mocne wino traci równowagę. Właściwie kawa jedna może być mocna do przesady, czego dowodzi jej najbardziej mistrzowska interpretacja, jaką jest włoskie ristretto.
M: Mickiewicz w liście do żony Celiny, pisanym z francuskiego Amiens, informował, że do obiadu spożywa pół butelki wina. Dzisiaj pomyślelibyśmy: oj, trochę dużo, lecz trzeba wziąć pod uwagę, że wówczas najlepsze nawet wina czerwone miały ledwie 8-9% alkoholu, wobec dzisiejszych 14-15%.
M: Poeci sławią już gotowy napój. Z hymnów do kawy można by ułożyć całą antologię, podobnie jak z hymnów do wina. Znalazłaby się w niej z pewnością żarliwa i cokolwiek sztampowa pochwała kawy Antoniego Lange z roku 1920. Czytamy w niej między innymi: (...) masz być słodka jak dwu serc kochanie/I taka czarna jak smolne potoki/I tak gorąca jak piekieł otchłanie. Nie dość, że poecie zabrakło ciekawszych metafor, to jeszcze nie powiedział, co zrobić, żeby kawa wszystkich właściwości tych nabrała.
M: Oczywiście, Tadziku, ale, wiesz, choć tak dokładnie przedstawiasz przepis Pounda, nie czuję w nozdrzach zapachu jego kawy. Może dlatego, że mnie w przygotowaniu kawy pociąga mechanika, a nie ręczna celebra. Innymi słowy, pięknie niklowany ekspres, ta mała lokomotywa dającą całą parę w jedną drobniutką filiżankę. W peerelowskiej literaturze mamy powieść, której kawa, właśnie kawa z ekspresu, jest cichym bohaterem. Bohaterem drugoplanowym, lecz istotnym. Chodzi o "Złego" Tyrmanda. Ta kultowa niegdyś powieść lat 50., rozgrywająca się w ciemnej, na wpół jeszcze zniszczonej Warszawie, nieustannie prowadzi swych bohaterów do kawiarni i stawia przed nimi kolejne pół czarnej. Gdzieś nad ich głowami powstaje nowe miasto, wśród upiornych rusztowań wznosi się ohydny kikut Pałacu Kultury, a oni przemykają obok, uciekają Pod Kuranty, do Lajkonika czy Krysieńki, by przy brzydkim stoliku, między oknem a lśniącą niklem aparaturą do parzenia kawy prowadzić twarde, bądź miłosne rozmowy. Kawiarnie są nędzne, ale ekspres tam jest - nie wiadomo skąd, bo przecież wszystkiego brakuje. Na bufecie stał błyszczący niklem ekspres do kawy, z sufitu zwisał ohydny żyrandol przypominający krajobraz powierzchni księżyca; małe stoliki i taborety stłoczono w ciemnej przestrzeni. Tak wyglądał Lajkonik. W tym widmowym ciągle mieście, parę lat po wojnie, ekspres błyszczy niczym statek kosmiczny z innego świata, ale też i kawa smakuje jak jakaś magiczna substancja przychodząca skądinąd. No a z czego tak się śmiejesz?
M: Ale im tak smakowało! Kawa - i może wszystko - co jest spożywane w literaturze, wydaje się najsmaczniejsze i pozostaje najdłużej w pamięci. Ze wszystkich drinków zawsze najbardziej mi smakował Gimlet pity przez detektywa Marlowe'a u Chandlera. Zrobiłem setki drinków w domu, lecz, zapewniam cię, ten był najlepszy.
M: Coś cytujesz, Tadzieńku, ale co?
M: Tadziuśku, bylibyśmy chyba idealnymi zalotnikami. Zwłaszcza jesienią, gdy wzrasta potrzeba czułości. Panna mogłaby przyrządzać kawę, ile sobie zażyczy. A: Metodą Pounda. B: Nie, w ekspresie.
*Tadeusz Pióro poeta, tłumacz, kucharz i smakosz. Prawie codziennie gotuje ambitny obiad. Wykłada literaturę amerykańską na Uniwersytecie Warszawskim
**Marek Bieńczyk, pisarz, eseista, tłumacz i miłośnik wszystkiego, co francuskie. Znawca win i dobrej kuchni. Chętnie gotuje, poszukując nowych smaków
Serwis Ugotuj.to poleca wariacje na temat kawy: :