Nie... zwykła książka kulinarna. Rozmowa z Kingą Paruzel

- Nie jeżdżę do luksusowych delikatesów - chcę pokazywać, że z dobrze znanych i niedrogich produktów można robić wyrafinowane i fajne dania. Cały czas chcę, żeby przepis żył - przechodził z rąk do rąk i żeby powstawało coś smacznego. Z Kingą Paruzel rozmawiamy o życiu po MasterChefie.

Martyna Szydłowska, Ugotuj.to: Co by było, gdybyś nie wzięła udziału w MasterChefie?

Kinga Paruzel: Pewnie nadal prowadziłabym bloga ale babka i robi to co lubi (był wcześniej niż program), ale nie miałabym innych planów związanych z gotowaniem. Program pozwolił mi się otworzyć - dawniej byłam bardzo nieśmiała. Zajmowała mnie praca, mój świat w kuchni i moje konie - trenowałam sportowo jazdę konną. I temu było podporządkowana moje życie - obowiązki domowe i pomoc rodzinie w pracy. Byłam tak wychowana, że wychodzenie przed szereg nie było pożądane. MasterChef to zmienił - poznałam sama siebie, przestałam tak bardzo bać się ludzi, odnalazłam w gotowaniu przygodę i jeszcze bardziej się w nim zakochałam. Dostałam też szansę i chciałam ją wykorzystać, bo wiedziałam, że drugi raz się nie przytrafi. Spotkałam się z wieloma przejawami sympatii ze strony innych ludzi, czułam ogromne wsparcie Śląska. To nie wydarzyłoby się bez programu. Wciąż pracuję zawodowo w rodzinnej firmie fotograficznej. Nie zmieniłam swojego życia aż tak, żeby zajmować się tylko gotowaniem.

Ale prowadzisz program kulinarny w Kuchni+, a w księgarniach właśnie pojawiła się Twoja książka. Zadowolona z efektu? Tak, na początku miałam problem z określeniem tej książki - nie powstała z dnia na dzień czy z miesiąca na miesiąc. Po prostu musiałam do niej dorosnąć. Praca zajęła mi ponad pół roku. Myślę, że atutem mojej kuchni jest wiarygodność - czuję, że jest moja, bo ja tworzyłam przepisy, zdjęcia. Okładkę zrobiła moja siostra, zgodnie z projektem mojego męża (wiedział, że musi być czarna!). Zresztą mąż pomógł mi też znaleźć klucz, według którego działa ta książka - możliwość modyfikacji przepisów. Nie posmakowały mu kluski, które zrobiłam - powiedział, że woli, kiedy robię je inaczej... Podanie różnych możliwości zwiększa grono odbiorców książki, bo nie każdy lubi pyzy z truskawkami - można je zrobić inaczej i ta książka to podpowiada.

To też taka trochę biografia, bo jest dużo przepisów pełnych wspomnień. Wszystkie przepisy są nowe - nie publikowałam ich wcześniej na blogu. To dla mnie ważne - nigdzie nie powtarzam przepisów. Blog, książka i moje ebooki nie pokrywają się w treści.

Wydałaś książkę, masz program w telewizji, krok po kroku spełniasz swoje marzenia... Co dalej?

Tak, od listopada rusza druga seria programu Z.U.P.A. Cieszę się, bo wiem, że jest będzie lepsza od poprzedniej. Mam tez pomysły na dwie nowe książki, ale to dość odległa perspektywa.

Gdzieś dalej w moich planach jest ogromne marzenie do spełnienia - ukończenie Le Cordon Bleu w Londynie. Na to muszę jednak jeszcze trochę zapracować. Innym wielkim marzeniem - i jestem pewna, że się spełni - jest własna restauracja. Wiem, że to nie stanie się szybko, ale powoli zastanawiam się nad wyborem miejsca. Wiem, jak będzie wyglądało wnętrze - z otwartą kuchnią, dużymi oknami, mnóstwem ziół... Mam już plan na słodko-słone menu. Teraz muszę uzbierać pieniądze na marzenia i skończyć szkołę, rozwinąć się kulinarnie i móc kiedyś nazwać się zawodowcem. Skończyłam studia podyplomowe na kierunku food design - pomogły mi trochę ukierunkować wizualny aspekt tej restauracji. Tę koncepcję mam już przemyślaną i jestem jej pewna.

Gdzie będzie ta restauracja? Dużo czasu spędzasz teraz w Warszawie - myślałaś o przeprowadzce?

Nie, nie umiałabym się przeprowadzić! Kocham Śląsk i moje ukochane miasto. To mój dom i azyl. Niedawno jeden z dziennikarzy zadał mi pytanie: Co byś zrobiła, gdybyś dostała propozycję udziału w sesji dla Playboya? To naprawdę absurdalne... Moją pasją jest gotowanie i jeśli mam być z jakiegoś powodu rozpoznawalna, to tylko z tego. Nie chcę być kojarzona z niczym innym, tylko z kuchnią i dobrym przepisem. Cieszy mnie, że przepis żyje, ludzie go stosują i są zadowoleni z efektów. To dla mnie największa nagroda. Ja bym mogła poprzestać na blogowaniu, ale staram się korzystać z tego, co dzieje się oprócz tego.

Ale nie zawsze jest różowo...

Nie zawsze. Największą przeszkodą w internecie jest hejt. Jestem wychowana w rodzinie, w której nie było zawiści, zazdrości, nienawiści, wiec nie rozumiałam, dlaczego ktoś tak mnie ocenia i krytykuje, skoro mnie nie zna. Mogę mieć wadę wymowy, mogę nie znać się na wszystkim, ale jestem amatorem, więc mogę się mylić. Poza tym nikogo nie krzywdzę. To było dla mnie dziwne i nowe. Trochę bolało, ale musiałam się tego nauczyć. I teraz myślę: jak ktoś nie lubi bloga, niech nie czyta. Nie podoba się program? Niech zmieni kanał. Pretensje do książki? Niech nie kupuje lub wyrzuci. Krytyka buduje i nie można jej całkowicie wypierać. Z niektórymi słowami krytyki się zgadzam - na przykład, jeśli chodzi o pierwszą serię Z.U.P.Y. Wiem, że byłam spięta i to było widać. Ale myślę, że druga seria będzie lepsza i krytyka pomogła mi w pracy nad tym. W samym MasterChefie problemem było to, że miałam za małą wiedzę dotyczącą samych produktów. Teraz staram się poznawać przyprawy, ryby, rośliny jadalne... Podróżuję kulinarnie, zwiedzam, dopytuję, podpatruję pracę kucharzy. Chcę, żeby to była kuchnia dla zwykłych ludzi - z łatwo dostępnych składników z pobliskiego sklepu. Nie jeżdżę do luksusowych delikatesów, chcę pokazywać, że z dobrze znanych i niedrogich produktów można robić wyrafinowane i fajne dania. Cały czas chcę, żeby przepis żył - przechodził z rąk do rąk i żeby powstawało coś smacznego.

Masz jakieś autorytety kulinarne?

Uwielbiam Jamiego Olivera. Za luz, pomysły, swobodę. Są tacy - także w Polsce - którzy próbują go podrobić, ale uważam, że to się nie uda. Wojciecha Amaro podziwiam za kuchnię i poszanowanie polskiego składnika. To człowiek z ogromną wiedzą. Cenię też Michela Morana. Kiedy patrzę na tych szefów kuchni, podziwiam ich zdolność zarządzania kuchnią. Wiem, że też mnie to czeka, gdy otworzę restaurację i będę musiała wszystkiego nauczyć się od zera. Ale cały czas powtarzam - jestem amatorką, więc zawodowcy nie muszą czuć się zagrożeni. W tej chwili gotuję maksymalnie dla trzydziestu osób - w domu, dla rodziny, reszta to dla mnie zupełnie nowy świat. Do tego też muszę się przygotować, jak do każdego projektu - wszystko staram się robić na sto procent, bo wiem, że ludzie nie są głupi i zawsze wyczują fałsz.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.